Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2014

Fantomowy krajobraz Miedzianki

Obraz
Obiecałem sobie ten wpis gdzieś w okolicach 2010 roku, kilka miesięcy po tym, jak w Polityce przeczytałem reportaż „ Nie ma miasteczka ”. Kolejny rok później Filip Springer, autor tego reportażu, ogłosił książkę „Miedzianka. Historia znikania”, jeszcze nieco później stając się sumieniem polskiego ładu przestrzennego. Ale to już inna opowieść. Miedzianka to obecnie wieś w okolicach Jeleniej Góry. Osada była miasteczkiem górniczym, które zostało administracyjnie zredukowane, co więcej fizycznie zlikwidowane. Trudno zatem, bym o nim nie wspomniał na tym blogu, choć z czteroletnim opóźnieniem. Swoją drogą, mniej więcej tyle czasu wystarczyło, by niemal w całości zetrzeć z powierzchni ziemi Miedziankę. Jednak jej układ przestrzenny ciągle można odnaleźć na starych mapach - tych niemieckich z lat 30. Widać na nich obszary zabudowane, folwark, cmentarz... Zresztą nazwa Kupferberg, czyli "Miedziowa Góra" - widnieje w godle mapy. Choć miasto uchodziło za najmniejsze w Rzeczy, to by

Dźwięk tygodnia: początek jesieni w maszynie do mieszkania

"Maszyna do mieszkania" to idea, której przyświecały hasła nowoczesności, komfortu, higieny i wspólnoty. Jej ucieleśnieniem stał się blok mieszkalny, który rozplenił się w krajobrazach miast, a właściwie całych krajów, które po 1945 roku stały się częścią, nomen-omen, tak zwanego "bloku wschodniego". Dziś blok jest raczej symbolem alienacji, ciasnoty, odczłowieczenia przestrzeni mieszkalnej i tępej urawniłowki . Cienkie ściany, kiepskie wykonanie, małe wnętrza stały się przedmiotem frustracji, a w najlepszym razie kpin. Jednak czy można tak jednoznacznie negatywnie ocenić te prostopadłościany z wielkiej płyty, które dla kilku pokoleń były i nadal są miejscem życia w całej jego złożoności? Jestem "blokersem" od urodzenia, czyli od zawsze. Powiem więcej: lubię bloki. Choć niektóre istotnie są ponure i monstrualne. Myślę jednak o nich nie tylko, jako o owych bezdusznych machinach do mieszkania, ale raczej jako o urządzeniach do rozpieszczania mieszczuchó

Dźwięk tygodnia: prawdziwa żydowska uliczka na krakowskim Kazimierzu

Jeśli miałbym po swojemu zdefiniować czym jest turystyka, ale tak żeby jednak brzmiało trochę naukowo, to powiedziałbym, że jest to przemysł organizacji czasu wolnego, zwykle poza miejscem zamieszkania turysty, za to nie stojący w sprzeczności z jego wyobrażeniami o miejscu odwiedzanym, a dostarczający rozrywki z elementami niepogłębionej wiedzy. Skuteczność rozwijania turystyki, jako jednego z sektorów gospodarki, byłaby zatem wypadkową posiadanych walorów i ich przystawania do oczekiwań turystów (klient nasz pan). Wymaga to całkiem dosłownej ingerencji w przestrzeń, przekształcenia jej w krajobraz turystyczny. Zastana przestrzeń, nawet jeśli zbudowana na zatartych, ale jeszcze czytelnych nawarstwieniach historycznych (kłania się krajobraz-palimpsest), może zostać uznana przez turystę za nieautentyczną. Kilka lat temu, przy ulicy Szerokiej na krakowskim Kazimierzu pojawiły się szyldy retro, swą stylistyką nawiązujące gdzieś do lat trzydziestych XX wieku. Choć anonsują sklep s

Jak się czytasz, tak cię widzą, czyli kolejny "challenge accepted"

Obraz
Już miałem nadzieję, że po Ice Bucket Challenge  nic „gorszego” mnie nie spotka, a tu proszę! Znów nominacja! Tym razem bawimy się w  „ wskaż 10 najważniejszych książek, które wpłynęły na twoje życie ” . Nie mam przed oczyma swojej biblioteczki, bo „przesiadłem się ”  na czytnik elektroniczny. Oznacza to, że pewnie to i owo pominę. Ale może to i lepiej, bo istotnie wskażę te książki, które we mnie utkwiły? Kolejność jest umiarkowanie (nie)przypadkowa. Antoni Słonimski i Julian Tuwim „W oparach absurdu” - znalazłem tę książkę na półce bardzo wcześnie. Wydanie z 1958 roku było pozbawione okładki i zniszczone, zdawało mi się wtedy pradawne... Niestety postanowiłem je własnymi siłami oprawić. Introligatorem nie zostałem, a ta książka jest dowodem dlaczego. A w środku było na przykład to: Ulice i domy tańczą, Wszystko w popłochu ucieka, Ach! świat ten jest pomarańczą, Która mi z tyłu wycieka . Takie cuda pisał facet od sucharkowatych wierszyków o lokomotywie? - tak sobie myślałem,

Dźwięk tygodnia: przerwa między utworami na koncercie muzyki dawnej

VivaBiancaLuna Biffi gra na viola d'arco. Powiedzmy, że są to archaiczne skrzypce, nieco przypominają fidel, ale gra się na nich raczej jak na wiolonczeli, a ich historia jest znacznie starsza. Prostemu, jak dziś powiedzielibyśmy minimalistycznemu, akompaniamentowi towarzyszy śpiew. Historia jest taka: ona przychodzi nad morze i rozmawia z falami. Jej kochanek wypłynął daleko w niejasnym dla nas celu. Ona zmaga się z emocjami, lękiem, zaklina morze, by wróciło jej wybranka. Morze wysłuchuje błagania i spełnia tę prośbę okrutnie, wyrzucając na brzeg zwłoki, które wcześniej wykonują danse macabre  na falach. "Cantigas de amigo" Martina Codaxa pochodzi z XIII wieku. Koncert odbywa się w nietypowej przestrzeni - w Bramie Poznania, miejscu doprawdy specyficznym, które nie wiadomo czym właściwie jest. Muzeum, choć bez eksponatów? Coś w stylu historycznego parku tematyczny, z pretensją do bycia czymś więcej ("interaktywne centrum dziedzictwa...")? Czasem mam wraż

Jak się nie nudzić z "osiemnastką"?

Obraz
Od czasu do czasu mam wrażenie, że miarą wartości rozmaitych miejsc turystycznych staje się to, czy dzieci się tam nudzą, czy aby czegoś w swoim dziecięcym rozumku nie uznały za "suchar". Częścią owej turystycznej pajdokracji są oczywiście parki rozrywki, centra handlowe i tym podobne atrakcje. Natomiast coraz częściej ulegają jej także muzea i zabytki. Generalnie powinny one (tzn. atrakcje, nie dzieci) świecić, popiskiwać, być skrojone najwyżej na poziom nastolatka, tudzież, jak to się mówi, dla każdego od lat 5 do 105. Ponadto mają być interaktywne, zabawne i najlepiej nie poruszać tematów mrocznych czy trudnych, a jeśli już to w sposób bezpieczny, multimedialny i nie-nudny. Właściwie można już mówić o przemyśle zapobiegania nudzie w turystyce. Zapewnianiu rozrywki. Nie jest istotne zdobycie nowej wiedzy lub zdolności odczytania kolejnego fragmentu kodu kultury (nie popkultury). Ważne, że zostało się zabawionym. Lepiej i bezpieczniej wstrzelić się w uśredniony system o

Dźwięk tygodnia: krokodyl i ptactwo

Dziś dźwięk, który brzmi jak fabryczny zgiełk, a może huk wodospadu. To ostatnie można względnie łatwo powiązać z odgłosami ptaków, które pojawiają się w drugiej części nagrania. Tymczasem początek to krokodyl, a końcówka to, owszem, ptaki, ale w wymiarze "meta", czyli nagranie nagrania ich świergotów. Dźwięk pochodzi z właśnie zakończonej wystawy " Zrób sobie wakacje ". Wnętrza poznańskiego zamku, gmaszyska ociężałego architektonicznie i "napuchniętego" od zdarzeń i postaci, z ostatnim europejskim cesarzem Wilhelmem II i jednym z gorszych zbrodniarzy drugiej wojny Arturem Greiserem na czele, wzięły sobie urlop. W głównym hallu stanął olbrzymi, dmuchany, bezpretensjonalnie kampowy krokodyl-zjeżdżalnia. Stale towarzyszył mu odgłos agregatu pompującego powietrze. To właśnie pierwsza część nagrania. Dźwięk jest nieprzyjemny, wszechobecny, a jednak nie jest integralną częścią rzeczonego krokodyla. Co więcej, dość łatwo go zignorować. Chwilę później