Gruzińskie odjazdy
Gruzja i samochody to osobny temat. Przez pierwsze dwa dni myślałem, że nie dożyję końca wizyty. To co działo się na jezdniach było chaosem. Samochody przelewały się, trąbiły na siebie, a piesi nerwowo przebiegali tu i tam, zatrzymując się pomiędzy umownymi, bo nieoznakowanymi pasami ruchu. Jednak przeżyłem. Okazało się, że jest zasada. Bardzo zresztą prosta, niemal darwinowska. Silniejszy, czyli samochód ma zawsze pierwszeństwo, a im większy samochód, tym i pierwszeństwa więcej.
Jeśli chodzi o marki, to Gruzini lubią mercedesy. Sporo ich na ulicach. Bus, którym nasi gruzińscy gospodarze powieźli nas z lotniska do Kutaisi, to był właśnie mercedes i nie mógł mieć więcej, niż kilka lat. Jednak jego spalinowy żywot musiał być intensywny. Może oryginalnie w ogóle nie służył do przewozu ludzi? Cała karoseria upstrzona była śladami miniowania, a taka prosta czynność, jak wyłączenie ogrzewania wymagało od kierowcy zatrzymania pojazdu i przekręcenia jakiegoś pokrętła ukrytego gdzieś głęboko między fotelami dla pasażerów. Zdecydowanie nie wyglądało to na niemieckie rozwiązanie. Za to same fotele były na pewno nowe. Dowodem była ciągle nie zdjęta z nich folia ochronna.
Szofer: zasuszony, żylasty, niski, bezzębny. Obok krótkich awantur z innymi kierowcami, raczył nas rosyjskim rzewnym popem, na przemian z Chrisem Rea i Britney Spears. Jednak największą atrakcją pojazdu był sufit, na którym zamontowana była instalacja ze świecącymi gwiazdkami i kółkami (planetami?). Iluminacja mogła być monochromatyczna, dajmy na to niebieska, ale mogła również naprzemiennie pulsować we wszystkich barwach tęczy, a całe urządzenie było sterowane pilotem.
Kierowca, chyba w końcu wyczuwając nasze zdziwienie pojazdem, przyjaźnie wyjaśnił, że bardzo przeprasza, ale samochód jest nowy, więc jeszcze nie skończył go remontować.
| Iluminacja mogła być monochromatyczna, dajmy na to niebieska, ale mogła również naprzemiennie pulsować we wszystkich barwach tęczy... |
Natomiast podczas pierwszej wizyty z David the Builder Kutaisi International Airport odbierał nas David. Na parkingu stał nie najnowszy, delikatnie sfatygowany opel omega. Wsiadając, mimowolnie wpakowałem się na miejsce kierowcy. Okazało się, że kierownica była z prawej strony. W drodze do Kutaisi, starałem się wypatrzeć trochę Gruzji w otaczających ciemnościach. To było pierwsze spotkanie z naszym gospodarzem, z którym do tej pory wymienialiśmy tylko maile dotyczące szczegółów współpracy. By przerwać ciszę, która jest, a przynajmniej bywa nieodłączną częścią tych pierwszych spotkań, zapytałem zupełnie od niechcenia i niewinnie o tę kierownicę po "angielskiej" stronie, czy jest na to potrzebne jakieś zezwolenie? - Everything is legal in Georgia - odparł David równie niewinnie i od niechcenia. Może powiem zbyt wiele, ale poczułem się u siebie.
a co, jak przyjaciele z Kutaisi to sobie przetłumaczą?
OdpowiedzUsuńMyślisz, że aż tak źle?
Usuń