Niech zasady będą po to, by je łamać. Recenzja "Pokazuchy" Stasi Budzisz

Stasia Budzisz: Pokazucha - recenzja nie-miejsca (kolaż: czytnik e-book z okładką książki, róg do wina, magnes na lodówkę z Gruzji i fragment pistoletu maszynowego Kałasznikow)

Czy ja kiedykolwiek napisałem recenzję książki? Nie przypominam sobie. Dlatego ją napiszę, ponieważ chodzi o książkę, która przełamała mój kilkumiesięczny "reader's block", gdy z braku czasu karmiłem się tylko prasą. Oto "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" Stasi Budzisz.
Autorka szczęśliwie zrywa z "bajarsko-pakosińską" narracją o Gruzji, a swoje dzieło dedykuje rodzicom i gruzińskim przyjaciołom. Czy będzie ono sprawdzianem dla niektórych z tych przyjaźni? Książka bowiem na pewno potrząsa i roztacza raczej gorzką wizję tego turbo-gościnnego bardzo trudnego, kaukaskiego kraju. Jednocześnie nie jest to suchy traktat społeczno-historyczny. Przeciwnie, mnóstwo w niej emocji, choć tonowanych lub wręcz skrywanych za rzędami przytaczanych obficie liczb, by na końcu, już w posłowiu otwarcie przyznać, że impulsem do napisania książki była przekora i złość. Autorka metodą kawy (czaczy?) na ławę bardzo bezpośrednio, wręcz bezpardonowo identyfikuje zwykle niedostrzegalne z perspektywy "turysty" problemy Gruzji. Wśród nich są prawa kobiet i mniejszości (w istocie brak tych praw), apologetyczny, bezkrytyczny stosunek do własnych tradycji i historii, ultranacjonalizm, polaryzacja ekonomiczna społeczeństwa (lub bardziej wprost: dominująca wszechobecna bieda), a w końcu ledwie fasadowy rozdział państwa od kościoła przy faktycznej dość brutalnej dominacji tego ostatniego i pełzającej teokracji.
Jednak "Pokazucha" może sama mieć coś z pokazuchy. Lektura przypomina niespodziewany, nierówny pojedynek z brzuchatym, niedoszłym "worem w zakonie". Jeśli nawet nie wybije nam akurat zębów, bo tak tylko chciał się popisać (pokazucha!), to towarzyszący mu zapach papierosów, cebuli, na wpół strawionego alkoholu i potu pozostanie na długo. Czy po takiej konfrontacji można obronić wizerunek pogodnego kraju, gdzie krajobrazy są piękne, wino najlepsze, a ludzie żyją zgodnie i pokojowo, dzięki odwiecznej tradycji oraz opatrzności Boga (oczywiście prawosławnego).
Należy zatem czytać "Pokazuchę" świadomie i z dozą krytycznego myślenia (a kto może, także konfrontacji z własnymi doświadczeniami i wiedzą). Idzie mi o to, że narracja momentami idzie po bandzie, najpierw fundując wyciąg z rocznika statystycznego, a potem ilustrując go jakimś skrajnym "studium przypadku". W ten sposób łatwo wywołać wręcz szok u czytelnika. Tymczasem rzeczywistość - jak zawsze - bywa znacznie bardziej zniuansowana.
Interludium stanowią rozdziały streszczające historię Gruzji, szczególnie tę nowożytną i najnowszą. Stasia Budzisz odmawia opowiedzenia się po którejś stronie, raczej przystępnie streszczając poszczególne kluczowe wydarzenia. To cenne szczególnie dla "początkujących". Sporo tu także kolorytu, jak choćby opis szklanych komisariatów. Saakaszwili koncepcję transparentności służb i administracji potraktował bardzo dosłownie. Znów ta pokazucha!
Uważniejsze przyjrzenie się książce od kuchni mówi też wiele o warsztacie współczesnego reportera. Zdecydowana większość przypisów pochodzi z internetu (z wpisami z Facebooka i filmikami włącznie). Niestety czasy mamy takie, że jak czegoś nie ma w internecie, to nie istnieje. W rozdziale "Litość" wprost pojawia się stwierdzenie: "Nie ma też danych na temat tego, ile osób porusza się na wózku inwalidzkim. Ministerstwo Zdrowia nie udostępnia takich danych na stronie internetowej". Pytanie zatem brzmi: czy istotnie takich danych nie ma, czy może spokojnie sobie leżą w którejś szufladzie tego lub innego urzędu i czekają aż ktoś się o nie upomni?
Jednak to wszystko nie umniejsza sile wymowy "Pokazuchy" i nie podważa jej wiarygodności. O wartości reportażu stanowi dla mnie także to, że wychodzi poza ramy swojej tematyki i mówi o czymś więcej, niż w tym przypadku o sytuacji konkretnego kraju (tj. Gruzji). Wypunktowane na wstępie problemy dotyczą przecież także Polski, i to coraz intensywniej! Często ujawniają się bardziej wyraziście dopiero oglądane z innej perspektywy, z zewnątrz lub poprzez pryzmat lektury, którą określiłbym rodzajem lustra.
Wszystkie powyższe refleksje, czasem wątpliwości świadczą na korzyść "Pokazuchy". Wynikają z tego, że nie pozwala ona na obojętność. Szczególnie gdy ma się swoje relacje z Gruzją i sentymenty wobec niej. Świetna robota i bardzo czekam na spotkanie autorskie w Poznaniu. Choć równie mocno czekam, by przeczytać coś 'non-fiction' o Sakartwelo napisane przez Gruzinkę lub Gruzina, bo niestety narracja o tym kraju została w Polsce skolonizowana (sic!) przez polskich autorów.

Stasia Budzisz: Pokazucha. Na gruzińskich zasadach. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2019.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

nie-miejscownik: Antoninek - przewodnik alternatywny

Jak wybuch II wojny światowej wpłynął na turystykę w Poznaniu?

Dźwięk tygodnia: Synagoga się nie rozpływa