Dźwięk tygodnia: turystyczne symulakrum
Zamożnym Europejczykom ciągle się marzy piasek, słońce i plaża, te wyprawy do krain all inclusive. Jednak jak tu jeszcze bardziej ich dopieścić? Ograniczyć te wszystkie ceregiele związane z lataniem, smarowaniem ciał kremami od słońca i robactwa?
Hala ma prawie dwa i pół hektara powierzchni i pewnie nawet kilkanaście metrów wysokości. Szary monolit w krajobrazie można by wziąć za fabrykę. Do wnętrza prowadzą obrotowe drzwi. Są świadomie zaciemnione. Nie widać co się za nimi kryje. Po ich przekroczeniu znajdujemy się na idyllicznej uliczce śródziemnomorskiego miasteczka.
Panuje bezczas i bezprzestrzeń. Nie wiadomo jaki to miałby być kraj, ani jaka pora dnia. Równie dobrze może być Hiszpania albo Włochy. Ważne, że ciepło. Niebo jest niebieskie, tu i tam kilka kędzierzawych obłoczków. Nie ma słońca. Ulicę rozświetlają ozdobne latarnie. Za ciemno na poranek, za jasno na zmierzch. Choć to wnętrze przekracza granice turystycznej sztuczności, to paradoksalnie, gdyby odpowiednio wykonać fotografię, można by się nabrać. To właśnie aura dźwiękowa jest tym, co znacznie trudniej oszukać. Pomimo tego, że podobny zestaw dźwięków mógłby faktycznie tworzyć krajobraz dźwiękowy kurortu: gwar rozmów, płacz niemowlaka, krzyki dzieci, upadające sztućce, w końcu trzask migawki aparatu, tego bodaj najważniejszego atrybutu turysty, zresztą prawdopodobnie także fałszywy, bo będący nagraniem odtwarzanym, podczas robienia zdjęć smartfonem. Jednak wszystko to jest roztapiane przez charakterystyczny dla zamkniętej hali pogłos.
To Lalandia – tropikalne centrum wakacyjne z parkiem wodnym, po sąsiedzku z Legolandem, wszystko w duńskim Billund. Ale to nie wszystko. Bo przecież czekają i tory narciarskie, i stoisko z bombkami, bałwanami i świętymi Mikołajami. Prawdopodobnie są tu cały rok.
Komentarze
Prześlij komentarz