Jak się czytasz, tak cię widzą, czyli kolejny "challenge accepted"

Już miałem nadzieję, że po Ice Bucket Challenge nic „gorszego” mnie nie spotka, a tu proszę! Znów nominacja! Tym razem bawimy się w wskaż 10 najważniejszych książek, które wpłynęły na twoje życie. Nie mam przed oczyma swojej biblioteczki, bo „przesiadłem się na czytnik elektroniczny. Oznacza to, że pewnie to i owo pominę. Ale może to i lepiej, bo istotnie wskażę te książki, które we mnie utkwiły? Kolejność jest umiarkowanie (nie)przypadkowa.

  1. Antoni Słonimski i Julian Tuwim „W oparach absurdu” - znalazłem tę książkę na półce bardzo wcześnie. Wydanie z 1958 roku było pozbawione okładki i zniszczone, zdawało mi się wtedy pradawne... Niestety postanowiłem je własnymi siłami oprawić. Introligatorem nie zostałem, a ta książka jest dowodem dlaczego. A w środku było na przykład to:
    Ulice i domy tańczą,
    Wszystko w popłochu ucieka,
    Ach! świat ten jest pomarańczą,
    Która mi z tyłu wycieka
    .
    Takie cuda pisał facet od sucharkowatych wierszyków o lokomotywie? - tak sobie myślałem, jako 8-9 latek. Choć ten kawałek akurat spłodził Słonimski. Zresztą złośliwie przypisując Kazimierzowi Wierzyńskiemu.

    A. Słonimski, J. Tuwim. W oparach absurdu (Iskry 1958) [fot. Wojciech Mania]
    "W oparach absurdu" Słonimskiego i Tuwima - wydanie z 1958. Własnoręcznie wykonana okładka jest niemal krzyczącą odpowiedzią na pytanie: dlaczego nie zostałem introligatorem?
  2. Jaan Kross – właściwie wszystko, co wyszło po polsku, ale wskażę to, od czego się zaczęło, czyli „Immatrykulacja Michelsona”. Rozedrgana narracja w pierwszej osobie (z nerwowym „...cha cha cha...” głównego bohatera, przewijającym się przez całą powieść) i powoli odwijana historia generała, mówiąca o tym kim się jest albo nie jest.
  3. Stanisław Lem – znów kłopot, bo właściwie wszystko... Ale niech będzie mało oryginalnie, czyli „Solaris”, przeczytane bodaj w niecałe dwie doby (tu pamiętam dokładnie ścieżkę dźwiękową: Brian Eno „Apollo”). Opowieść o osamotnieniu, zmaganiu z nieodwracalnym i o braku kontaktu (nie tylko z „myślącym oceanem”).
  4. Herman Hesse „Wilk Stepowy” - jak tu przynależeć do społeczeństwa i pozostać osobnym? Karmić się złudzeniem o byciu wilkiem, samotnym drapieżnikiem, a tak naprawdę potulnie wyjadać z blaszanej miski ochłapy z mieszczańskiego stołu? Często włączam sobie free jazz po wizycie w centrum handlowym.
  5. Richard Feynman „Pan raczy żartować, panie Feynman!” + „A co ciebie obchodzi, co myślą inni?”, bo to właściwie dyptyk. Spisane z nagrań magnetofonowych, pełne dezynwoltury historyjki opowiadane przez jednego z ważniejszych naukowców XX wieku. Podana bardzo lekko lekcja pokory wobec tego, co się robi i dlaczego, z moim ulubionym krótkim wykładem o pseudonaukowści tzw. nauk społecznych na czele.
  6. Witold Gombrowicz „Ferdydurke” – jedna z nielicznych lektur szkolnych, które tak naprawdę przeczytałem, i to dwa razy, bo drugi raz po ukończeniu szkół. Niechęć do opresyjnych, groteskowych instytucji, idąca w parze z sentymentem do tej powieści pozostały mi do dziś.
  7. Josif Brodski „Dyptyk petersburski, czyli przewodnik po przemianowanym mieście”, mała rzecz, a piękna we właściwych proporcjach przypominająca mi o moim pochodzeniu.
  8. Kenneth R. Olwig „Landscape Nature and the Body Politic” - jedna z bardziej inspirujących książek o krajobrazie spośród tych, na które trafiłem. Nie tylko ze względów naukowych ważna dla mnie sprawa.
  9. Michel Houellebecq „Mapa i terytorium”. Nie znam faceta, nie jestem jakimś fanem, ale mam sentyment. Po skończeniu ciężkich bojów z doktoratem, trafiłem na tę książkę w sumie przypadkiem. Rozbawił mnie tytuł, bo z jednej strony dotyczył dokładnie tego, czym się zajmowałem na uczelni, z drugiej zaś wiedziałem, że ta powieść nie ma z tym jednak wiele wspólnego. A że mogłem sobie w końcu pozwolić na czytanie rzeczy nieakademickich bez wyrzutów sumienia, to kupiłem. I trafiłem na cytat, który po prostu bardziej niż celnie opisał tę część mojego życia:
    - Najpierw poszłam na geografię. Potem zwekslowałam na geografię człowieka. A teraz zajmuję się po prostu człowiekiem. No, o ile to, czym się zajmuję, można nazwać istotami ludzkimi.
  10. Z tych ostatnio przeczytanych, niech będzie Wojciech Górecki „Toast za przodków” - to reportaże z Kaukazu, a ja lubię reportaże. Lubię gdy są zanurzone w codzienności i mają w sobie prostotę. Lubię gdy dotykają pogranicza. W ogóle to rajcuje mnie fakt pochodzenia i życia w Europie Środkowej (przez wszystkich na zachód od nas i tak nazywanej Wschodnią) – ten świat, w którym mało co jest oczywiste, aż do zatarcia się granic kontynentów włącznie. To tam położona jest Gruzja, o której między innymi jest ta książka, a która tak skutecznie wkroczyła w moje życie w tym roku.

Komentarze

  1. Mam kłopot z książkową listą, bierze się z dwóch powodów:

    (1) Główne kryterium to "wpływ na życie", jednak gdy czytam listy publikowane na fb czy w opiniotwórczych gazetach i portalach mam wrażenie, że ludzie mylą wpływ z sympatią do książęk. Jeśli mam taką listę stworzyć, to takich pozycji, które wpłynęły na moje zachowanie, na moje decyzje, na moje zachowania w krótkim okresie (i mam wspomnienia) lub długookresowo, wreszcie na moje widzenie świata. To oczywiście nie przekreśla tego, że nie mogły mi się one podobać, jednak to sprawa za każdym razem indywidualna. WIdzę po Twojej liście, że Twój pogląd jest zbliżony do mojego

    (2) Skandalicznie mało czytam w ostatnich latach. Skandalicznie nie oznacza, że prawie wcale, ale moje próżniacze zajęcie zawodowe polega na czytaniu tekstów akademickich, więc inne książki czytam w stosunku 10:90, z czego 90 to teksty akademickie. A chciałbym chociaż 30:70. Zatem więcej książek z przeszłości, a nie teraźniejszości.

    Opublikuję swoją listę, ale tutaj, nie chcę już na fejsbukach się lansować, nie obchodzi mnie, żeby inni czytali moją listę. Ty zapytałeś, więc jesteś ciekawy, zatem odpowiem, na razie pozdrawiam! Piotr

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc:

    Książka telefoniczna - to był hit, czytanie dziwnych nazwisk i dzwonienie dla głupich żartów (pewnie się odgrywałem za swoje nazwisko), poza tym to czekanie na nową edycję, jak na kolejną księgę Tytusa

    Tytus, Romek i A'Tomek - ukształtowali moją osobowość i język, serce mi pika jak klapa u smietnika...

    Biały Bim, Czarne Ucho Gawriiła Trojepolskiego - radziecka książka propagandowa, ale ja od trzeciego rozdziału ryczałem jak bawół, jak on tego pana szukał, a potem zmarł. Od tego czasu psy to moi kumple

    Rzeźna numer pięc Vonneguta i inne jego książki - Billy Pilgrim wypadł z czasu... i tak w tym międzyczasie tkwię nadal. W miłości do tej książki posunąłem się tak daleko, że dokonałem zuchwałej kradzieży w księgarni, ale wypadła mi spod kurtki na środku sklepu, podniosłem i spieprzyłem, ale zaraz wróciłem i oddałem. Poza tym Galapagos, Śniadanie Mistrzów... Przypadek, głupota i ironia - triada napędowa ludzkości, niezmiennie

    Klub Pickwicka Charlesa Dickensa - ulubiona książka mojej Mamy, ukształtowała moje myślenie o turystyce i podróżach, a nie tam jakieś Tomki i Panowie Samochodziki.

    Zamiana Davida Lodge'a - po tej książce uznałem, że nie tylko chcę iść na studia, ale zostać po nich na uczelni (jak już zostałem, bardzo się zawiodłem, że tak nie jest. A może jest...). A także pozostałe dwie części trylogii + inne jego książki + inni mistrzowie powieści uniwersyteckiej (Bradbury, Amis).

    Jednoaktówki Bóg i Śmierć Woody'ego Allena - zgadzam się ze wszystkim.

    Śmierć czeskiego psa Janusza Rudnickiego + wszystko, co ten facet napisał - ta rudnicka fraza, te wulgaryzmy, ten sposób myślenia, ta bezczelność, te jego relacje z matką! sens życia: "Mogłoby pana w ogóle nie być, za darmo się pan urodził, za damski chuj. Czy pan wie, ilu ludzi w ogóle nie istnieje, nie istniało i istnieć nie będzie?", definicja kota: bezszelestne kurewstwo".

    Straszydła na co dzień Karela Michala i Nieznośna Lekkość Bytu Milana Kundery - za wpojenie czeskiej otwartości na wszystko, każdy na swój sposób to zrobił.

    Ulisses Joyce'a - bo trzy razy podchodziłem, i nie zdobyłem. Zmagam się z nim, już mam myśli, że jak wreszcie przeczytam w całości, to szybko potem umrę. Więc wydłużam ten moment.

    OdpowiedzUsuń
  3. No co ja zrobiłem?? Przecież na pierwszym miejscu: Anton Czechow, wszystko

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe, ciekawe. Właściwie zabawne, bo też miałem zacząć od Tytusa, Romka i A'Tomka. Całe lata mi towarzyszyli, potrafiłem wracać do ksiąg, jak to określał poszczególne zeszyty ich autor, wielokrotnie. Skoro o autorze mowa, to zauroczyła mnie autobiografia Papcia Chmiela. Choć, umówmy się, literatura to dostateczna, ale w tym jej wartość. W bardzo potoczny, bezpretensjonalny sposób Chmielewski opowiedział o przedwojennej Warszawie (i np. antysemityzmie), okupacji, powstaniu warszawskim i latach powojennych. I jak to wszystko przeniknęło do jego komiksów. No, ale to dygresja, bo jednak w kategorii "wpływ na życie" jednak wygrali Tuwim i Słonimski.
    Z lektur "akademickich" przychodzi mi do głowy tylko jedna: powieść Burgessa pod jakże wymownym tytułem "Doktorze lecz się sam". I wcale nie szło o doktora medycyny.
    Swoją drogą, książki telefoniczne nieco odeszły w zapomnienie. Mało, że grube, to nadmiar bohaterów, a za to akcja kuleje. Zupełnie jak u Sienkiewicza.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

nie-miejscownik: Antoninek - przewodnik alternatywny

Jak wybuch II wojny światowej wpłynął na turystykę w Poznaniu?

Dźwięk tygodnia: Synagoga się nie rozpływa